Relacja- rowerem do Gdańska |
![]() |
![]() |
Wpisany przez Maciek |
wtorek, 22 lipca 2008 14:42 |
Poniżej relacja, którą napisaliśmy dla Panoramy Powiatu Wielickiego.
WstępWyprawa rowerowa jest pewnym specyficznym przeżyciem, połączeniem turystyki, sportu i chęci sprawdzenia własnych możliwości. Każdy, kto kiedykolwiek przypiął sakwy i namiot do rowerowego bagażnika zna to uczucie, którego nie sposób porównać ze standardową wycieczka samochodem czy nawet piesza wędrówka po górskich bezdrożach. Zna to uczucie satysfakcji z pokonania dystansu kilkuset kilometrów, zdobycia każdego kolejnego, nawet niewielkiego wzniesienia, uczucie ulgi gdy wzniesienie się kończy a zaczyna zjazd, jednym słowem uczucie niezapomnianej przygody, której wspomnienie zostaje w pamięci na długo. Tegoroczną wyprawę planowaliśmy już od jakiegoś czasu. Niesieni marzeniami o okrążeniu całej Europy, postanowiliśmy, że warto by zacząć od czegoś skromniejszego i jako cel obraliśmy Gdańsk. Dość krótka trasa (ok. 800 km) z każdym dniem się wydłużała (chcieliśmy po drodze jak najwięcej zobaczyć:) Plan wiec powstał, lecz mnożące się problemy (zmienił się termin naszej wyprawy z początku lipca, na koniec sierpnia, okazało się, że z planowanej pięcioosobowej załogi pojedzie nas tylko dwóch) spowodowały, że przystąpiliśmy do jego realizacji z obawami. Ostatecznie dnia 18. VIII parę minut po piątej zespól w składzie Maciek Kot i Staszek Famielec wraz z rowerami, namiotem oraz sakwami wypchanymi ciuchami, dętkami, kluczami, mapami i oczywiście jedzeniem wyruszył z przystanku w Tomaszkowicach w kierunku wschodzącego Słońca....
Dzień 1Wieliczka- Niepołomice- Nowe Brzesko- Kazimierza Wielka- Wiślica- Szydłów - KorytnicaOdległość : 133,4 kmŚrednia prędkość : 22 km/hDroga mijała przyjemnie i bez przeszkód- chłód, niewielka mgła oraz znikomy ruch, spowodowały, że bardzo szybko dotarliśmy do pierwszego przystanku - Nowego Brzeska. Dalsza część trasy nie była tak łatwa, i to nawet nie z powodu zróżnicowania terenu, lecz silnego płn.-wschodniego wiatru. Po ok. 120 km dotarliśmy do Szydłowa – miejscowości, która oprócz pięknych średniowiecznych murów, pozostanie w naszej pamięci ze względu na Święto Śliwki – coroczną sierpniowa imprezę. Stamtąd już tylko kilka kilometrów dzieliło nas od końca etapu, czyli Korytnicy nad zbiornikiem Chańcza. Po 133 km pokonanych ze średnią prędkością 22 km/h i aż 10,5h jazdy udaliśmy się na spoczynek...
Dzień 2Korytnica- Niedźwiedź- Iwaniska- Ujazd- Opatów- Ostrowiec Św.– IłżaOdległość : 101,7 kmŚrednia prędkość : 20,5 km/hPoranek drugiego dnia to zdecydowanie najtrudniejszy dzień każdej wyprawy. Zmęczone nogi i obolałe pośladki zniechęcają do podróży. Strasznie wolno zbieraliśmy się i wyruszyliśmy dopiero około godz. 9, co przyniosło dość negatywne efekty. Na domiar złego po 5 km trasa, która wybraliśmy, okazała się leśną, piaszczystą drogą. Straciliśmy przez to mnóstwo czasu – obciążone rowery zapadały się w piasek i musieliśmy je momentami prowadzić. Niesamowicie ucieszyliśmy się więc, gdy dotarliśmy do asfaltowej drogi i do końca dnia nadrobiliśmy, w stosunku do pierwotnej trasy, ok. 15 km aby ominąć inne niesprawdzone drogi. Najważniejszym punktem tego dnia była miejscowość Ujazd ze znanym zamkiem Krzyżtopór. Po godzinnym zwiedzaniu (ruiny robią piorunujące wrażenie) wyruszyliśmy w dalsza podróż. Trasa wiodła drogami wojewódzkimi i krajowymi przez Ostrowiec Świętokrzyski, w stronę Radomia. Po 9 godz. walki z wiatrem dotarliśmy do Iłży. Ze względu na porę postanowiliśmy zakończyć podróż tego dnia. Podobnie jak w 1 dniu rozbiliśmy się na płatnym kampingu. Wieczorem zwiedziliśmy miejscowy zamek. Statystyki: 101 km ze średnią 20,5 km/h .
Dzień 3Iłża- Radom- Brzóza- Warka- Góra Kalwaria- Otwock– EmówOdległość : 137,5 kmŚrednia prędkość : 24,6 km/hTrzeciego dnia postanowiliśmy nadrobić to, co straciliśmy dzień wcześniej. Wstaliśmy wcześnie, spakowaliśmy się błyskawicznie i... okazało się, że Maćkowi pękła dętka... Dalsza podroż przebiegała bez zakłóceń, tradycyjnie nie opuszczał nas najwierniejszy towarzysz – wiatr, pokazał jednak nowa twarz i uderzał bardziej ze wschodu. Jeden z dwóch najbardziej płaskich etapów nie przysparzał większych trudności. Podróż mijała szybko, ruch na drodze był średni. Po zwiedzeniu zamku w Czersku, przekroczyliśmy Wisłę w Górze Kalwarii, gdyż alternatywa jazdy przez Warszawę jakoś nie przypadła nam do gustu. Zapłaciliśmy za to kilkukilometrowym towarzystwem tirów, które przejeżdżały w odległości do 50 cm! Jeden z nich zmusił nas do zjazdu na pobocze – w przeciwnym razie pan z Białorusi zepchnął by nas swą naczepą... Podobnie jak dzień wcześniej, pomimo zapasu sił, ze względu na pożną porę, zakończyliśmy etap już na 137 kilometrze, średnia prędkość: 24,66 km/h. Nocowaliśmy na ranczu w Emowie koło Józefowa, w domku dla stajennych.
Dzień 4Emów- Sulejówek- Okuniew- Tłuszcz- Wyszków- Długosiodło– Ostrołęka- KadzidłoOdległość : 170,9 kmŚrednia prędkość : 24,6 km/hCzwarty dzień był największym osiągnięciem w historii naszych wycieczek rowerowych. Niziną Mazowiecką, najpierw bocznymi drogami później wojewódzkimi i krajowymi, jechaliśmy bardzo szybko, niewiele odpoczywając. Minęliśmy Tłuszcz, Wyszków, Puszczę Białą oraz Długosiodło (trafiliśmy na dni wsi – było bardzo wesoło...). Tam spotkała nas jedyna niemiła niespodzianka, która w znaczący sposób zmniejszyła nasza średnią prędkość: kilkukilometrowy odcinek szutrowej, karbowanej drogi. Jakoś daliśmy radę i na 150 km wjechaliśmy do Ostrołęki. Mieliśmy jeszcze trochę sil, więc zaciągnęliśmy języka i zgodnie z radami mieszkańców stwierdziliśmy, że najlepiej będzie nocować w oddalonym o 20 km Kadzidle. Do kurpiowskiej wsi dotarliśmy, gdy już zapadał zmierzch, nie znaleźliśmy jednak żadnego z ponoć „licznych” gospodarstw agroturystycznych. Na szczęście Kurpiowie okazali się bardzo przyjaźni i gościnni – natychmiast pozwolono się nam rozbić, mieliśmy nawet do wyboru łąkę i... stację benzynowa – ostatecznie wybraliśmy łąkę :). Statystyki: odległość – 170,2 km; średnia – 24,56 km/h.
Dzień 5Kadzidło- Łyse- Turośl- Pisz- Nowe Guty- MikołajkiOdległość : 116,2 kmŚrednia prędkość : 24,7 km/hKolejny dzień miał być jednym z najciekawszych. Tylko kilkadziesiąt kilometrów dzieliło nas od Krainy Wielkich Jezior Mazurskich. Na śniadanie spożyliśmy mleko ofiarowane przez naszych gospodarzy i pełni energii wyruszyliśmy w stronę miejscowości Łyse. Pogoda, podobnie jak przez pierwsze 4 dni, sprzyjająca – słonce, niewiele chmur, mogłoby być tylko trochę chłodniej. Po trzech dniach opuszczamy województwo mazowieckie i czekamy na piękne mazurskie widoki. Niestety pierwsza rzeczą, którą oferuje województwo warmińsko-mazurskie, są dziurawe i wąskie drogi. Wiatr trochę słabnie, a my udając się w stronę Pisza mijamy m.in. jeziora Nidzkie i Wiartel. Niesamowite wrażenie robi największe polskie jezioro – Śniardwy. Jadąc wzdłuż jego wschodniego brzegu docieramy do Okartowa. Tam decydujemy na dalsza podroż wzdłuż jeziora aż do samych Mikołajek. Niestety stan drogi sprawia, że po 100 m zawracamy i udajemy się krajówką, która przypomina podrzędne małopolskie drogi. Wspaniale natomiast są widoki. Podręcznikowy wręcz teren polodowcowy cieszy oko, zwłaszcza po trzech dniach spędzonych na nizinie. Jedziemy na zachód wiec wiatr w końcu zaczyna pomagać. Po dotarciu do Mikołajek (116 km, średnia 24,7 km/h) decydujemy się na zakończenie etapu.
Dzień 6MikołajkiOdległość : 0 kmŚrednia prędkość : 0 km/hSzósty dzień planowo miał być dniem odpoczynku i tak tez się stało. Mikołajki okazały się mocno przereklamowane, szczególnie miniaturowych rozmiarów plaża miejska wzbudziła w nas śmiech. Warto odnotować, że w tym miasteczku procent Niemców i Polaków jest chyba równy. Maciek zmienia już drugi raz dętkę.
Dzień 7Mikołajki- Ryn- Święta Lipka- Reszel- Bisztynek- Lidzbark Warm.- Orneta- PasłękOdległość : 171,9 kmŚrednia prędkość : 25,1 km/hDzień odpoczynku dał nam bardzo dużo, szkoda tylko, że znów nie wyjechaliśmy o zaplanowanej porze – rano okazało się, ze zmieniona dętka również strzeliła... Z Mikołajek udajemy się na północ przez Ryn (nieciekawy zamek) i Świętą Lipkę (sanktuarium, największa ilość ludzi w jednym miejscu napotkana do tej pory) i docieramy do Reszla. Po zwiedzeniu zamkowej wieży udajemy się na zachód. Bardzo liczyliśmy na pomoc wiatru, nadzieje okazały się jednak płonne, gdyż akurat na Warmii wiatr był zmienny... Jakość dróg trochę się polepszyła, jechaliśmy więc bardzo szybko. Teren zaczął się wypłaszczać, za to pogoda napędziła nam stracha, gdyż w odległości ok. 3-5 km równolegle do nas przechodziła burza. Na szczęście susi dotarliśmy do Pasłęku, gdzie przy drodze głównej zatrzymaliśmy się w klubie sportowym i tam tez nocowaliśmy. Ucieszył nas nowy, podwójny rekord: 171,9 km i średnia 25,11 km/h. Zmęczeni udaliśmy się spać, a towarzyszyła nam tylko jedna myśl: jutro będziemy w Gdańsku.
Dzień 8Pasłęk- Elbląg- Raczki Elbląskie- Malbork- Tczew- GdańskOdległość : 118,5 kmŚrednia prędkość : 24,3 km/hPoranek nie okazał się zbyt miły: Maćkowi skradziono ... bidon. Jechało się nam jednak dobrze i do Elbląga dotarliśmy w ekspresowym niemal tempie. Stamtąd do Gdańska było już tylko 60 km, ale my, a jakże, wybraliśmy dłuższą drogę (ok. 100 km) przez Malbork. Po drodze zawitaliśmy do Raczek Elbląskich, by popaść w najgłębszą w Polsce depresje (1,8 m p.p.m.) :). Niewiele brakowało, a faktycznie popadlibyśmy w załamanie nerwowe, a to za sprawa silnego wiatru, który spychał z drogi, oraz majaczących w oddali deszczowych chmur, jednak widok zamku oraz przedzierające się promienie słońca nad Malborkiem zdecydowanie poprawiły nam nastrój. Twierdza krzyżacka robi ogromne wrażenie, szkoda tylko ze zwiedzanie zamku (min. 4 godz.!) uniemożliwiłoby nam zwiedzenie Gdańska. Po zrobieniu zdjęć wyruszyliśmy w dalsza trasę. I kiedy wydawało się, że nic nas nie jest w stanie już zaskoczyć, swój urok po raz kolejny pokazały polskie drogi. Otóż na drodze krajowej nr 22 przed Tczewem znienacka pojawia się kostka brukowa! Z Tczewa do Gdańska droga minęła nam bardzo szybko. Widząc sfatygowany nieco znak, oznaczający początek tego pięknego miasta poczuliśmy się jak w domu. 118 km ze średnią prędkością 24,34 km/h było naszym ostatnim dokonaniem na tej wyprawie. Żaden z nas nigdy nie był w tym mieście i trzeba przyznać, że bardzo się nam spodobało. Bliskość morza, piękne stare miasto, a zarazem arena wydarzeń historycznych spowodowały, że zwiedzając Gdańsk pokonaliśmy ok. 40 km! Wrażenia z całej wyprawy przyćmiły jedynie problemy z dostaniem się do pociągu – kosztowało nas to trochę wysiłku fizycznego i sporo nerwów, nie mogliśmy jednak przewidzieć, że zarówno pierwszy, jak i ostatni wagon, do których należy wsiadać z rowerami, będą zarezerwowane przez kolonie... Po ośmiu godzinach dotarliśmy do Krakowa, skąd dość wolno udaliśmy się do domów.
KoniecTak właśnie zakończyła się nasza wspaniała wyprawa, która mamy nadzieje będzie pierwszym etapem zwiedzania Europy. Przejechaliśmy przez setki miejscowości, zwiedziliśmy dziesiątki wspaniałych miejsc, pokonując 1016 km w 8 dni. A za rok? Za rok, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jedziemy do Rzymu, albo z Gdańska do Amsterdamu.....
Poleć innym: |
Zmieniony: sobota, 19 lutego 2011 20:29 |
Komentarze