Włochy '08
Hity wyprawy po Włoszech |
![]() |
![]() |
Wpisany przez Maciek |
poniedziałek, 20 grudnia 2010 12:17 |
Dlaczego nie relacja?Wyprawa rowerowa po Włoszech składała się tak naprawdę z wielu pojedynczych bardzo ciekawych przygód, jakoś opornie szło nam sklejanie tego w relację, dlatego prezentujemy bardziej oddającą klimat podróży formę tzw. Hity :) Jest to prowadzenie czytelnika przez najciekawsze punkty wyprawy z przymrużeniem oka, które ma go zachęcić do poznania Włoch bliżej niż tylko Alpy i Rzym :)
1.Qui no!
2.Si! 3.Tedeschi 4.Dziadek z Wehrmachtu 5.Zoo 6.Nicola 7.Warmshowers 8.Salvatore 9.Aparacie 10.Nocleg na zamku 11.Sycylia 12.Pociągi 13.Cilento i Cinque Terre 14.Noclegi na plaży 15.Drogi 16. Sposób na Włocha 1.Qui no!Zdanie, którego nauczyliśmy się najszybciej, bo słyszeliśmy je na północy Włoch najczęściej. Znaczy ono ‘tutaj nie!’ . Pewnie myślicie, że w ten sposób Włosi zawracali nas ze złej drogi, niestety nie. Zdanie to padało prawie zawsze, gdy pytaliśmy o możliwości rozbicia namiotu na czyjejś działce lub obok niej. Okazywało się, że wtedy wszystko co najlepsze znajdowało się TAM, DALEKO. TU było źle, TAM wszystko było dobrze, im dalej od miejsca w którym stoimy, tym lepiej. Tak więc najpierw słyszysz ‘qui no’, a jak zapytasz czy tam dalej będzie miejsce usłyszysz...
do góry 2.Si!Włosi są tak mili, że kiedy pytasz o coś, o czym nie mają pojęcia, zawsze odpowiedzą ‘tak!’.
Cytat: My: Czy w ciągu najbliższych kilku kilometrów wzdłuż drogi będą jakieś pola, na których możemy rozbić namiot?
Włosi: Tak! Za 6km jest piękny wodospad. Świetne miejsce na namiot My: Czy tam jest camping? Włosi: tak! Piękny camping tuż obok wodospadu! My: Czy tam są hotele, dużo ludzi? Włosi: Tak! Bardzo dużo, wszyscy tam jadą, wszyscy pytają o wodospad. Obok hotele, camping, wszystko! My: Ale my szukamy cichego miejsca. Włosi: O tak, przy wodospadach jest cicho. Dzika przyroda, przepięknie. My: No ale jak może być cicho przy wodospadach, jeśli tam jest dużo ludzi Włosi: (cisza) Ale teraz jest wieczór i już tam nikogo nie ma. do góry 3.TedeschiJeśli nie mówisz dobrze po włosku jesteś tedeską. Tedesco to Niemiec, domyślnie każdy biały obcokrajowiec we Włoszech jest Niemcem. Włosi nie pytają skąd jesteś, lecz po prostu :” Tedesca?”. Czasami nawet nie pytają, a wtedy może okazać się, że rozmówcą jest...
do góry 4. Dziadek z WehrmachtuJest on wszystkim znany: kultowy bohater kampanii prezydenckiej w Polsce. We Włoszech również bez problemu dziadków z Wehrmachtu można spotkać… A było to tak.. W górskiej miejscowości Feriere nawiązaliśmy wzrokowo- werbalny kontakt ze starszym małżeństwem. Widząc moją nieporadność we włoskim, pan zaczął do mnie rozmawiać po niemiecku. Podjąłem wyzwanie. Po wymianie uprzejmości gość zaczął śpiewać. Melodyjna niemiecka piosenka się skończyła, a pan się mnie zapytał czy ją znam, odpowiedziałem, że nie. „Teraz już tego nie uczą w szkołach” powiedział…dziadek z Wehrmachtu, faktycznie ”Oh Tannebaum” czy „Hoch soll Sie leben” uczą, tej pieśni nijak. Okazuje się jednak , że to nic dziwnego: dziadek wyznaje z dumą , że pieśni nauczył się służąc w Wehrmachcie ;) Widząc moje coraz większe oczy pyta w końcu czy jestem z Niemiec...
do góry 5.ZooRowerzysta z sakwą zawsze budzi zainteresowanie, raz mniejsze raz większe. I kiedy wydawało mi się, że gapienie się na mnie ludzi po mnie spływa miałem sposobność przekonać się o sile włoskich oczu. Nawet piątka albańskich dzieci jest mniej upierdliwa, niż para włoskich oczu, a meksykańskie żarcie to wzór delikatności przy apenińskim spojrzeniu. Innymi słowy włoskie oczy zrobiły z nas prawdziwe okazy, ogród zoologiczny podróżujący z miasta do miasta. Jeśli oczy siedzą w rzędzie np. na ławce, można je prowadzić jak na sznurku poruszając się, piękna sprawa. Niektórzy jednak potrzebowali zbliżyć oczy na odległość 1m i ustawiali się za naszymi plecami lub obok nas by bez słowa kontemplować nasz rower. Włoskie oczy są jednak lękliwe, kryją się świetnie przed aparatem fotograficznym i w momencie robienia zdjęcia, opuszczają Zoo by zająć się fakturą asfaltu(patrz zdjęcie)
do góry 6.NicolaTo kalabryjski gospodarz, kibic Interu i były napastnik Pizy, który pozwolił nam rozbić się na swojej działce. Był wyposażony w parę TYCH włoskich oczu. Oj cóż to był za nocleg. Rozpakowywanie się, rozbijanie namiotu, gotowanie pod czujnym spojrzeniem Nicoli, który z założonymi rękami stał nad naszym nominalnie 3-4 osobowym namiotem i mówił, że w dwie osoby nie ma szans się tam zmieścić. Wprowadził nas również w tajniki uprawiania pomarańczy oraz opowiedział co(niemal wszystko) i w jakich ilościach (ogromnych) będzie jadł tegoż wieczoru (święto 15 sierpnia). Niestety nie zauważył pokaźniej śliny wiszącej nam u policzków, więc zadowoliliśmy się ćwiartką plastikowego kubka domowego likieru.
do góry 7. WarmshowersPrawdziwym hitem tej wprawy były noclegi zorganizowane przez stronę warmshowers.org. Odczuwany przez nas niedobór kontaktu z tubylcami (patrz „Qui no!”) noclegi u „Ciepłych Pryszniców” pozwoliły nam nadrobić z naddatkiem. Pięciokrotnie korzystaliśmy z gościnności włoskich rowerzystów w Mediolanie, Rzymie, Bolonii, Syrakuzach i Tropei. Za każdym razem trafialiśmy na ludzi z pasją, wesołych, sympatycznych i gościnnych. Długie wieczorne rozmowy o podróżach, smakowanie pizzy z prawdziwych małych włoskich knajpek , poznawanie tajników spożywania owocu opuncji itd., itd. Warmshowers rządzi: poza zwykłymi pragmatycznymi, oczywistymi, korzyściami wynosi się z takich spotkań dużą dawkę pozytywnej energii oraz znajomości z ludźmi typu...
do góry 8. SalvatoreDwudniowy pobyt w okolicach Tropei był dla nas wyczekiwanym odpoczynkiem nad morzem Tyrreńskim oraz niesamowitą przygodą związaną ze spędzaniem czasu z Salvatore i jego rodziną. Na wstępie Salvatore spóźnił się na pierwsze umówione spotkanie dobre kilkanaście minut, potem naprawiałem mu rower (niech Bóg ma go w swej opiece! Przyda się:) , a na koniec wybraliśmy się do małej wioski na wielki festyn. Impreza fajna, ale najciekawsza była podróż. Flegmatyczny Salvatore i choleryczna Elizabeth zapewnili nam nielada zabawę. Słuchanie włoskiej kłótni małżeńskiej może nie wydawać się specjalnie ciekawe, do czasu kiedy pada „oh, Salvatore, Mamma Mia! tarararlalalala” i piętnaście minut monologu. Na drugi dzień wybraliśmy się na oddaloną o ok. 10km plażę, a Salvatore, sam, zaoferował transport. Niestety zasnął. Nie wiedząc o tym czekaliśmy na niego godzinę, po bezskutecznych telefonach ruszyliśmy z buta, kiedy zostały nam 3 km, Salvatore się obudził i ruszył nam naprzeciw. Tak więc dopiero po 3 tygodniach spotkaliśmy stereotypowego Włocha. Lepiej późno niż wcale :)
do góry 9.Aparacieile cie trzeba cenić ten tylko się dowie, kto cię stracił! Smutna historia naszego Canona w neapolitańskim bajzlu, spowodowała, że to my staliśmy się odbiorcą tej kochanowskiej parafrazy :( Nasz A95 najpierw prześwietlał wszystkie zdjęcia, potem przeczerniał, a na końcu pokazywał już tylko godzinę. Międzyczasie minęliśmy Pompeje, Amalfi, piękne wybrzeże na południe od Agropoli, klifową Tropeę, Nicolę i Salvatore… A po drodze nie było aparatu, za który warto byłoby zapłacić żądaną cenę :( Dopiero w Messynie za 100 euro kupiliśmy rządzącego się własnymi kolorami Sonego. Z drugiej strony ja te mijane miejsca i osoby pamiętam, a Wy nie, i musicie uwierzyć mi na słowo, że nie mieliśmy aparatu w najpiękniejszym fragmencie naszej wycieczki !
do góry 10.Nocleg na zamkuKiedy jeszcze na północy kraju, myśleliśmy, że typowy Włoch jest sztywniejszy niż Austriak, spotkała nas historia, która nigdy się już nam nie powtórzy. Na jednym z podjazdów spotkaliśmy Aloisa (obywatela któregoś z niemieckojęzycznych krajów). Ten na wspólnym postoju, płynną goetheszczyzną zaprosił nas do swojego zamku w pobliskiej wiosce. My płynną polszczyzną pomyśleliśmy „szalony ci on jest”. Ale w zasadzie niewiele mieliśmy do stracenia. Okazało się, że Alois faktycznie posiada ruiny zamku i centrum średniowiecznego toskańskiego miasteczka. Chętnie zamieszkaliśmy w ekskluzywnych komnatach, zjedliśmy świetne „musli Breughela” i pojechaliśmy z naszym dobroczyńcą nad jezioro. Podróż była to niezapomniana, bo nasz szofer jadąc 70 km/h krętą, szeroką na 3m drogą, głowę miał skierowaną głównie na tylną i boczną szybę… Następnie na pół nocy zostaliśmy sami bo Alois miał konkurencyjną imprezę. Mogliśmy rozburzyć ten zamek, ale zrezygnowaliśmy, bo rano mieliśmy zaplanowane śniadanie z widokiem na Elbę ;)
do góry 11.SycyliaPrawdziwe szalone, wesołe i gościnne Włochy zaczynają się dopiero w Kalabrii i trwają w najlepsze na Sycylii. Chociaż sierpień nie jest najlepszym miesiącem na zwiedzanie tej wyspy (temperatury w okolicach 40*) to nam nic nie przeszkadzało. Wspaniała Etna, piękne krajobrazy, kręte drogi prowadzące do cichych i spokojnych miasteczek (które najczęściej są na szczycie góry), a do tego niesamowici ludzie. Serdeczność i otwartość Sycylijczyków była niesamowita, wszędzie nam machano, częstowano wodą i pozdrawiano. Sercem każdego miasteczka jest zawsze jedyny otwarty bar w sjeście. W takim to barze wykończeni upałem i górami zatrzymaliśmy się w wiosce Marianopoli. Zaraz po wszystkich stolikach rozeszły się wieści: Polacci, biccicletta, da Milano! Dostaliśmy lemoniadę, szacunek miejscowej mafii i …transport na pickupie do najbliższej stacji kolejowej. Kiedy konduktor pociągu wykazał się złośliwością i za brak biletów (których nie dało się kupić) chciał nam wlepić 50 euro mandatu wróciliśmy na peron i zadzwoniliśmy po naszego pickupowego dobroczyńcę Michele. Ten wrócił i załatwił nam nocleg w domu u swojego ojca. Dalej już z górki: pyszne spaghetti, włoska telewizja, lokalna impreza (Bianca notte) i wygodny sen na wieeelkim łóżku. I to jest właśnie Sycylia :)
do góry 12.PociągiJak o pociągach mowa to poza tym incydentem szczerze polecamy włoskie koleje. Jeżdżą szybko, w miarę tanio, często i za 3,5 euro biorą rower. Jedyny ich minus to to, że rowery biorą tylko pociągi „Regionale”, które kursują jedynie między +/- 5 rano do 24, więc nie da się nimi jeździć w nocy. Dzięki dobrej organizacji włoskich kolei mogliśmy zobaczyć niemal cały kraj omijając odcinki mniej ciekawe, lub bardziej zatłoczone.
do góry 13.Cilento i Cinque TerreKilkaset kilometrów naszej trasy stanowiło włoskie wybrzeże, większość z tego pokonaliśmy wzdłuż Morza Tyrreńskiego (kawałki wzdłuż Adriatyckiego i Jońskiego). Najpiękniejszym fragmentem były regiony Cilento i Cinque Terre. Położone w trudno dostępnych miejscach, bez bezpośredniego dostępu szybkich dróg regiony to bajka dla rowerzysty. Kręte drogi, szybkie zjazdy, długie podjazdy, malownicze porty i wioski, a do tego mała jak na Włochy liczba turystów. Jeśli odwiedzicie Włochy, to te dwa miejsca musicie zaliczyć. Równie piękne, jednak kilka razy mocniej zatłoczone jest Amalfi, przez co w naszej ocenie ląduje na 3 miejscu.
do góry 14.Noclegi na plażyNawiązując do poprzedniego, widokowego hitu musze przyznać, że układając trasę byliśmy przekonani, że nocować na plaży będziemy przynajmniej raz w tygodniu. Tyle kilometrów wzdłuż wybrzeża, musi zaowocować fajnymi miejscówkami na plaży, tak rozumowaliśmy. Rzeczywistość okazała się bardzo brutalna choć oczywista: tam gdzie było cicho teren był bardzo niedostępny lub złośliwie najfajniejsze miejsca mijaliśmy godzinę przed decyzją o rozbiciu się. I w ten sposób na wieczór trafiały nam się pola kukurydzy lub łąki z… kupami i papierem toaletowym. Pozostałe części wybrzeża były zawalone ludźmi, dyskotekami, prostytutkami, rafineriami i innymi horrorami jakie tylko można sobie wymyśleć :( W końcu w drodze powrotnej pociągiem dostrzegliśmy niemal pustą plażę w Paoli. Decyzja była jasna- wysiadamy i śpimy przy morzu. Jak postanowiliśmy tak się stało, nasza przyczajka przy betonowym pomoście była genialna. Podobnie uważali miejscowi, którzy chodzili całą noc na romantyczne spacery, czy bardziej bezpośrednie zbliżenia :) Pamiętam z tej nocy kilka migawek: spacer, rozkładanie koca, całowanie i ...ubieranie bielizny. Niestety przespałem punkt kulminacyjny...
do góry 15.Drogido góry 16. Sposób na Włocha...na Superstradzie przed Policastro śmigamy sobie ok 50km/h w dół, gdy nagle pojawia się CZŁOWIEK Z MIOTŁĄ. A postać to nielicha: pomarańczowe spodnie, pomarańczowa kurtka i zamiata ulicę. Nagle niczym grom z jasnego nieba spada na niego nasz widok: dwa pociski jadą z góry, ROWERAMI. Miotła zmienia pozycję, staje się szlabanem, a jej właściciel stoi na środku drogi. Jedno auto by go zabiło, naprawdę. Stajemy więc, bo gotów był ten człowiek wsadzić nam tę miotłę między szprychy :) Jego krzyki "Strada no bici!' ignorujemy- udawanie głupiego to najlepszy sposób negocjacji . Człowiek z miotłą krzyczy jednak bezustannie, a próba ominięcia go się nie udaje, bo pojawia się człowiek z lizakiem i napisem 'polizia' na górnej części ubioru. Pada znów "Strada no bici', a ignorowanie idzie nam dobrze, aż do czasu „sessanta euro” i wskazania, że na głowę. Robi sie głupio, bo EURO to każdy debil w każdym języku rozumie. Zaczynamy więc etap drugi, czyli pertraktacje. Człowiek z lizakiem, jak na policję przystało, spogląda w przepaść pod wiaduktem, na którym stoimy, szukając dobrego miejsca dla nas. Ma jednak dobre serce i wpada na genialny pomysł: wystarczy wrócić 4km pod górkę do najbliższego zjazdu i zjechać z nielegalnej drogi! Świetny pomysł tylko, że w dół do legalnej drogi mamy 3 km :O Trudno mu było wytłumaczyć czasową różnicę tych rozwiązań :), ale końcu jakoś załapał. Wtedy postanawia, że jednak nie możemy się nigdzie ruszyć, ani o krok, bo tu gdzie jesteśmy nie może nas być i już. Ani centymetr w dół, ani w górę rowerem nie wchodzi w grę, bo to nielegalne. Rozumiemy już, że trzeba przystąpić etapu 'przeczekanie'. Chwila niezręcznej ciszy i ze srogiego policjanta, mamy zmartwionego kumpla. Jest nieźle. Przechodzimy do ostatecznego natarcia: prosimy o pomoc. Jesteśmy pewni, że się odpieprzy. Proponujemy: człowiek z miotłą ma pickupa, skoro nie możemy się ruszyć rowerem, to niech weźmie nas na pakę i zwiezie te 3 kilometry. Człowiek z miotłą nie jest zadowolony takim obrotem sprawy, więc przejmuje dowodzenie i decyduje: zjedźcie na dół to tylko 3 kilometry … :)
do góry Poleć innym: |
Zmieniony: czwartek, 23 grudnia 2010 17:04 |
Komentarze